Gdzie zjeść w Japonii
22 lipca 2017 ·
Opowieść
Jak wspominałam w moim alfabecie japońskiego jedzenia, jadąc do Japonii zrobiłam naprawdę dobry, wielomiesięczny research dotyczący kulinarnej strony wyjazdu. Nie chciałam zmarnować ani jednego dnia na przypadkowe znaleziska, żeby później nie żałować. Spontanicznie podchodziliśmy jedynie do streetfoodowych przekąsek i sklepowych znalezisk, ale śniadanie, obiad i kolację mieliśmy zaplanowane w stu procentach. Dzięki temu mogę podzielić się z wami naprawdę cudownymi adresami.
Nie ukrywam, że na naszej kulinarnej trasie znalazły się zarówno restauracje bardzo tanie (jak na japońskie warunki, które, nie oszukujmy się, nie są zbyt przyjazne dla portfela) jak i drogie, podające dania najlepszej możliwej jakości. Przy każdym miejscu zaznaczę więc na jaki należy nastawić się koszt, aby każdy mógł dostosować wizytę do swojego budżetu.
Ci, którzy śledzą mnie na instagramie (@sliwkamarta) wiedzą, że opublikowałam już przewodnik na moim instastory w postaci filmiku podsumowującego. Jednak filmik zniknął po dobie, a wiele osób prosi mnie, abym moje ulubione miejsca naniosła gdzieś na stałe. Proszę bardzo, bierzcie i jedzcie z niego wszyscy wy, którzy w najbliższym czasie wybierają się do Kraju Kwitnącej Wiśni.
Legenda:
smak- 0-5
ceny-
* tanio
** przystępnie
*** raczej drogo
**** drogo
TOKIO
Kultowe miejsce na mapie Tokio, które od prawie stu lat serwuje makaron soba. Przed wejściem należy odstać swoje w kolejce, ale gdy już dostaniemy stolik, znajdziemy się w bardzo gwarnym, pełnym miejscowych małym pokoju. W centralnym miejscu znajduje się przeszklone stanowisko przy którym kucharz na bieżąco rozwałkowuje ciasto na makaron i kroi je na długie paski.
Gdy zobaczyliśmy menu pełne japońskich krzaczków, przestraszyliśmy się, że kompletnie nie będziemy wiedzieli co zamówić. Na szczęście Pani, widząc nasze przerażenie, przyleciała z angielską wersją i komentarzem: „this is the cold soba, this is hot soba, and this is Tom Hanks”, dumna pokazując nam jej zdjęcie z aktorem, który odwiedził restaurację kilka lat wcześniej.
Postawiliśmy więc na zimną sobę z sezamowym sosem i tempurą , gorącą sobę z kaczką (Toma Hanksa niestety nie dało się zamówić) i kurczaka w słodkim sosie. Na przystawkę od kuchni dostaliśmy malutką porcję kwaśnej pasty, która miała rozbudzić apetyt. Do dziś nie wiem co to było, japońscy sąsiedzi ze stolika obok obstawiali, że to pasta z soi z sezamem, smakowała jak połączenie miso i tamaryndowca.
Smak? Nie wszystko zwalało z nóg. Najbardziej smakowała nam zimna soba i tempura. Ale miejsce na pewno warto odwiedzić ze względu na możliwość obserwowania procesu tworzenia makaronu od samego początku.
smak: 3,5/5
ceny: *
Od zawsze wiedziałam, że jeśli kiedyś zdarzy mi się podróż do Japonii, nie wyjadę bez odwiedzenia restauracji z automatycznym sushi. Jedynym zadaniem obsługi jest doprowadzić cię na wolne miejsce i przyjąć od ciebie zapłatę. Zostajesz posadzony przy tablecie, na którym zaznaczasz talerzyki sushi, które chcesz zamówić. Za chwilę, z kuchni, na specjalnych szynach podjeżdża twój talerzyk i zatrzymuje się bezpośrednio przed tobą. Oprócz tego przy każdym ze stanowisk znajduje się matcha i kranik z odpowiednią temperaturą wody, a ty możesz cieszyć się nieograniczoną ilością zielonej herbaty.
To miejsce jest niesamowicie tanie jak na japońskie warunki, talerzyk klasycznego nigiri kosztuje około 4 złote, a muszę przyznać, że mimo tego, sushi smakowało całkiem nieźle. Nie decydujcie się tylko na jeżowca, bo to może przekreślić go w waszych głowach na zawsze, a szkoda by było.
smak: 4,5/5
ceny: ***
To nowoczesne miejsce znajdujące się na czubku centrum handlowego. Aż głupio polecać mi typowo europejskie smaki w Tokio, ale uwierzcie mi, to jest absolutnie warte grzechu. Po odstaniu swojego w niekończącej się kolejce, znaleźliśmy się w pięknym wnętrzu, przeszklonym, jasnym, pełnym książek i kolorów. Mieliśmy zamiar zjeść śniadanie, niestety zabraliśmy się za to za późno i trafiliśmy tu ostatecznie w porze lunchu.
Postawiliśmy na burgery, które cóż… po prostu wymiatały! A jako, że porcje japońskie są zwykle dwa razy mniejsze od europejskich, udało nam się wygospodarować miejsce na ich słynne placuszki z ricotty, które podają niezależnie od pory. Pomyślcie- słodkie, puszyste placki, banany i rozpuszczające się na placku masło cynamonowe. Mistrzostwo świata.
Mimo, że w Japonii warto poznać jak najwięcej tradycyjnych miejsc, tę restaurację wskazałabym jako absolutny must-have na śniadanie. Jedynym minusem jest to, że ceny są dość wysokie (rzeczone placki dostaniecie za około 60 zł). Bills to sieciówka, możecie znaleźć go z innych tokijskich lokalizacjach, w Kanagawie i Fukuoce
smak: 4/5
ceny: **
Kolejna sieciówka, ale jak się zdażyliśmy przekonać, w Japonii to wcale nie oznacza gorszej jakości. Restauracje znajdują się w różnych punktach Tokio, a my wybraliśmy tę w centrum handlowym przy Tokio Station. Jeśli i wy ją wybierzecie, znajduje się na najniższym piętrze, gdybym to wiedziała, nie musiałabym szukać jej pół godziny (na szczęście dobrzy ludzie zaprowadzili nas pod samo wejście).
Do rzeczy, w Afuri znajdziecie naprawdę świetny ramen i tsukemen (makaron na zimno z sosem do maczania). Zamawia się go w automacie, zaznaczasz jaki chcesz smak i wybierasz dodatki. Zresztą kliknijcie
tutaj, niech to za mnie powiedza zdjęcia.
smak: 5/5
cena: **
Po prostu nie wolno przyjechać do Tokio i nie zobaczyć Tsukiji Market, na którym odbywają się słynne aukcje tuńczyka. Aby zobaczyć samą aukcję, trzeba ustawić się w kolejce już około 3:30 w nocy, a po aukcji, jak nakazuje tradycja, należy wybrać sie na sushi na śniadanie. My nie z tych, wyspanie się jest naszym absolutnym priorytetem, więc odpuściliśmy aukcje i postawiliśmy tylko na drugi etap- śniadanie.
Turyści zwykle na sushi udają się do Daiwa Sushi, bardzo popularnego miejsca na mapie Tsukiji. Jak się jednak możecie domyślić, kolejka stoi przed nim non stop, dlatego warto poszukać alternatywy. Po długich poszukiwaniach, przeczytaniu dziesiątek recenzji, trafiłam na miejsce, które nazywa się Tsukiji Itadori Higashi (na instagramie, w wyszukiwarce miejsc, znajdziecie je pod nazwą Sushi Itadori).
W teorii wszystko wydaje się proste, jednak muszę przyznać, że odnalezienie tego miejsca zajęło nam mnóstwo czasu. Wejdźcie na Tsukiji prawym wejściem, a następnie szukajcie w wewnętrznych uliczkach po lewej stronie. My wchodziliśmy w każdą, szukając miejsca, którego bar pokryty jest surowym, starym drewnem. O tak jak na
tym zdjęciu. I w końcu, gdy już straciliśmy nadzieję, udało się. Trafiliśmy właśnie tam. Gdybym miała tego miejsca szukać ponownie, wydrukowałabym zdjęcie z tym charakterystycznym barem i pokazywała sprzedawcom. Myślę, że to znacznie ułatwiłoby sprawę.
To sushi było faktycznie cudownym doświadczeniem. Najświeższe z możliwych ryby, idealnie doprawiony ryż i dobrze dobrane zestawy. Oprócz klasycznych kawałków sushi, można było zamówić na przykład zestaw składający się z 5 rodzajów jeżowca. Ale absolutnie najlepszym doświadczeniem był tuńczyk, o różnych stopniach tłustości. Od chudziutkiego, po tak tłusty, że dosłownie rozpływał się w ustach. Nazwałabym to najlepszym sushi-doświadczeniem kiedykolwiek, gdybym nie poznała Sushi Iwa. Ale o tym zaraz.
smak: 4,5/5
cena: **
O Aoyi przeczytałam kiedyś u
Marianny i stwierdziłam, że koniecznie muszę spróbować ich sernika z matchy. I tak się cudownie złożyło, że udało mi się go spróbować z Marianną osobiście! Restauracja mieści się w małej dziupli w mojej ulubionej dzielnicy Tokio- Nakameguro. Gdy już zmęczy was spacer po najśliczniejszych, małych uliczkach, gdy znudzi wam się podziwianie najpiękniejszych kwiatów wiśni nad rzeką, udajcie się na genialny deser.
Nie bez powodu mówię tu tylko o deserze. Próbowaliśmy w Aoyi lunchu i prawdę mówiąc niespecjalnie nam smakował. Dominują tu dania wegetariańskie, fit ryże, a w otwartej kuchni krzątają się jedynie kobiety (co w Japonii chyba rzadko się zdarza). Niestety lunch był kompletnie niedoprawiony. Było więc nieco smutno dopóki na stole nie wylądował rzeczony sernik i lody z matchy i czerwonej fasoli. To było naprawdę pyszne!
smak: 5/5
cena: ***
To jest jedno z miejsc, w którym przyda ci się najważniejsze (z mojej perspektywy) słowo po japońsku- omakase. Oznacza to, w wolnym tłumaczeniu, „daj mi wszystko co masz najlepsze”. Po tym sformułowaniu oddajesz swój posiłek w ręce szefa kuchni, pokaże ci pełnie swoich umiejętności z najlepszych składników jakie ma.
Ta miejscówka to absolutna patarda i jedno z niewielu miejsc, którego nie zaplanowaliśmy przed wyjazdem. Pojawiliśmy się tam dzięki serii bardzo fortunnych zdarzeń i widać tak miało być, bo zjedliśmy tu jeden z najlepszych posiłków z całej Japońskiej eskapady.
A zaczęło się tak. Przyjaciel Marianny zaprosił ją na kolacje, ale nie mógł się zdecydować, która będzie najlepsza, więc zrobił dwie rezerwacje. Wybrali, a my sprytnie wskoczyliśmy na tę niewykorzystaną. W tamtym czasie nie mieliśmy pojęcia jak nazywa się restauracja i co właściwie w niej podają, mieliśmy tylko googlowskie współrzędne. Szef kuchni zapytał jedynie załatwiającego to znajomego czy mamy jakieś alergie, czy jest coś czego nie chcemy jeść (wspomniałam, że wolałabym nie jeść sashimi z drobiu i konia. tak, zdarza się), a znajomy poprosił, żeby w miarę możliwości wyjaśnili nam co jemy po angielsku.
Usiedliśmy przy pięknym, tradycyjnym barze i od razu poczęstowano nas sake. Jedna z piękniejszych tradycji, jakich było nam dane doświadczyć, to podawanie sake. Za każdym razem, gdy je zamawiasz, kelner podchodzi z koszem pełnym zupełnie różnych kieliszków i prosi cię, abyś wybrał z czego będziesz pić. Gdy sake się skończy, nie zostawia tego samego kieliszka, lecz przychodzi ponownie.
Wracając do restauracji, w sumie podano nam 9 dań. Zaczęliśmy od rybiej ikry z edamame (ziarnami soi), następnie podano nam ośmiornicę w słodkim sosie, sashimi, kalmary w tempurze, dashi z małżem i duszonym porem, genialną grillowaną rybę z sosem sezamowym, zestaw owoców morza i warzyw w tempurze, a gdy już nie mogliśmy oddychać, szef zaproponował, że na koniec przygotuje dla nas omlet tamago.
Szef kuchni za każdym razem sprawiał wrażenie jakby dopiero te dania wymyślił, używając tych najlepszych produktów, jakie akurat miał pod ręką. Gdybyśmy w pewnym momencie nie dali znać, że już nie mamy siły, pewnie robiłby je do teraz. I mimo, że nie mówili w końcu po angielsku, szef wysyłał do kogoś smsy, co przyrządził, a później pokazywał nam w telefonie tłumaczenie. Miło z ich strony.
Ta knajpka nie należała do najtańszych, ale ostrzegliśmy szefa, jaki mamy budżet przed kolacją, a on idealnie się w niego wpasował. Polecam również to zrobić, jeśli pójdziecie za moją rekomendacją.
smak: 3/5
cena: ***
Wiecie że, że w Tokio jest najwięcej restauracji na świecie odznaczonych gwiazdkami Michelina? W stolicy Japonii jest ich aż 304, w związku z tym pójście do gwiazdkowej restauracji nie jest tu aż tak prestiżowe, jak gdzie indziej. Słyszałam, że w jednym z miejsc, możesz zapewnić sobie gwiazdkowe doświadczenie w knajpie serwującej ramen za równowartość 8 dolarów.
Nodaiwa to jedno z tych miejsc, które mogą się michelinowską gwiazdką pochwalić. A to dlatego, że od około stu lat przygotowują tradycyjnego słodkiego węgorza unagi w ten sam sposób. Zamówiliśmy menu degustacyjne, które składało się kilku dań na bazie węgorza: galaretki, wersji bez sosu i wersji z sosem, ryżem i miso. Ucztę zakończyliśmy popularną w Japonii galaretką z winogron.
To bardzo tradycyjna restauracja, warto usiąść w górnej części, gdzie je się w prywatnych pokojach z matami tatami, jednak jeśli chodzi o smak byliśmy trochę zawiedzeni. Menu degustacyjne było dość krótkie i ubogie, a zapłaciliśmy za to zdecydowanie za dużo. Ta restauracja ląduje na liście tylko dlatego, że to najstarsze i najbardziej tradycyjne miejsce na spróbowanie unagi.
9. HARAJUKU GYOZA-RO
smak: 3,5/5
cena: *
Gdy wróciliśmy do Tokio ostatniego dnia przed wyjazdem, zrobiliśmy rachunek kulinarnego sumienia i zaczęliśmy się zastanawiać, czego z japońskiej kuchni jeszcze nie próbowaliśmy. Przypomnieliśmy sobie o pierożkach gyoza, które faktycznie, jakoś nie pojawiły się na naszej drodze. Zrobiliśmy research i każda droga prowadziła do tego miejsca w modnej części miasta- Harajuku.
W tętniącym życiem lokalu, wyglądającym bardziej jak jakaś meksykańska knajpa niż słynąca z gyozy restauracja w centrum Tokio witało nas bardzo krótkie menu. Właściwie tylko gyoza w wersji parowanej i w wersji obsmażanej plus dodatki.
Nie było się do czego przyczepić, taki tam klasyczek, ale jeśli tokijczycy mówią, że najlepsze w mieście, to pewnie najlepsze, gdzie indziej nie próbowaliśmy. Mnie zdecydowanie bardziej porwała obsmażana wersja i tę wam najbardziej polecam.
10. SUSHI IWA GINZA
smak: 5/5
cena: ****
Jeśli interesujecie się Japonią, to pewnie większość z was widziała genialny dokument „Jiro śni o sushi”. Moim wielkim marzeniem było odwiedzić Jiro w jego restauracji na stacji metra Ginza, ale choć próbowaliśmy dokonać rezerwacji z przez hotel, niestety się nie udało. Obowiązuje tam zasada „kto pierwszy ten lepszy”, a rezerwacje przyjmowane są tylko pierwszego dnia miesiąca na miesiąc następny. Dokonanie tego graniczy z cudem.
Musieliśmy pogodzić się z porażką i znaleźć miejsce, które podaje sushi na podobnym poziomie, aby dopełnić nasze doświadczenia. I znaleźliśmy. Sushi Iwa, również na Ginzie, ale nie na stacji metra, a w małym lokalu z miejscem tylko dla 6 osób. Oczywiście nie wiem na ile w to wierzyć, ale naczytałam się opinii, że u Jiro atmosfera jest bardzo spięta, a po krótkiej kolacji oczekują, że szybko wyjdziesz. Wiele osób pisało o tym, że Sushi Iwa serwuje sushi na bardzo porównywalnym poziomie, a atmosfera jest dużo przyjemniejsza.
Nie wiem nawet jak określić słowami to, czego doświadczyliśmy. To było kulinarne niebo. Powoli, nieśpiesznie na barze lądowały kolejne genialne porcje ryby i ryżu (w Japonii doświadczyliśmy raczej nigiri, w bardzo niewielu przypadkach zwykłych, najprostszych maki) a my rozpływaliśmy się na ich smakiem i nad smakiem dolewanego nam przepysznego sake. Atmosfera była dość wyluzowana od początku, mimo że Pan Iwa raczej się nie odzywał poza poinformowaniem nas jaką rybę mamy przed sobą, ale gdy zaczęliśmy głośne konwersacje z parą z Brazylii i parą z Japonii i co jakiś czas wybuchaliśmy śmiechem, luźniej być nie mogło. To by nie przeszło u Jiro:)
Nie ukrywam, że nie jest to tanie miejsce, ale jeśli macie trochę przestrzeni w budżecie, koniecznie zagospodarujcie ją w ten sposób. Doświadczenie jest niezapomniane.
KIOTO
1. HOSHINOYA KYOTO
smak: 5/5
cena: ****
To nie było jedzenie, to była czysta magia. Zarówno sam hotel, do którego dopływało się rzeką piękną, drewnianą łódką między kwitnącymi wiśniami, jak i hotelowa restauracja przeniosła nas w jakiś inny świat. Menu degustacyjne w stylu kaiseki (malutkie, różnorodne porcje podawane na małych talerzykach) składające się z pysznych, świeżych owoców morza, warzyw, idealnie miękkiej wołowiny z Kobe. Do tego prywatne, romantyczne pokoje z dźwiękiem rzeki z za okna. Co tu dużo mówić. Wracałabym za każdym razem.
Jeden możliwy minus to fakt, że nie jestem pewna i nie mogę znaleźć informacji, czy restaurację można zarezerwować nie będąc gościem hotelowym.
2. SHORAIAN
smak 5/5
cena: ***
Mi jest już tak głupio wszystko chwalić, no ale naprawdę nie mogę inaczej. To miejsce skradło nasze serca absolutnie, totalnie. Zdecydowanie nasze ulubione miejsce w całym Kioto. Shoraian umiejscowiony jest nad rzeką, prawie dokładnie po drugiej stronie Hoshinoi Kyoto, o której piszę powyżej, w Arashiyamie, niedaleko popularnego wśród turystów bambusowego lasu. To taka drewniana chatka, która dosłownie wisi nad rzeką, a w niej typowo japońskie wnętrza, prywatne pokoje i maty tatami.
Naprawdę nie spodziewałam się aż takiego odlotu smakowego. Pomyślałam, restauracja z tofu? Będzie mdło i nudno, ale przynajmniej w fajnym miejscu. Do dzisiaj sobie pluję w brodę jak bardzo się pomyliłam.
Wybraliśmy jedno z krótszych menu degustacyjnych, jednak i tak skończyło się na wielu daniach. Dzięki temu miejscu spojrzałam na tofu inaczej. Tyle możliwości, na ciepło, na zimno, zapiekane, w zupie, yuba (kożuch, o którym marzę do dziś). I to wszystko w tym niesamowicie pięknym miejscu. Pójście tam w Kioto to obowiązek!
3. KATSUKURA SHIJO HIGASHINOTOIN
smak: 5/5
cena: **
To miejsce odkryliśmy zupełnie przez przypadek. Knajpa z sushi (o której napiszę poniżej) położona przy Nishiki Market okazała się zamknięta w poniedziałki. Staliśmy przed nią i pluliśmy sobie w brodę, że tego nie przewidzieliśmy, aż spontanicznie obróciliśmy się na pięcie i zapytaliśmy panią w kawiarni, gdzie jest najbliższa restauracja, w której zjemy coś super. Chwilę się zastanawiała, po czym przypomniała sobie, że w pobliżu znajduje się popularne miejsce podające tonkatsu.
Tonkatsu to taki trochę kotlet schabowy, tyle że zamiast suchego schabu, używa się polędwicy wieprzowej. Dzięki temu kotlet w chrupiącej panierce jest niezwykle soczysty. Do tego podawana jest surówka, trzy sosy i prażony sezam. Zestaw uzupełnia jak zwykle ryż i zupa miso.
W Katsukura Tonkatsu zamawiasz zestaw, wybierasz wielkość porcji mięsa a wszystkie dodatki podawane są w formie all you can eat, gdy się skończą, możesz liczyć na nieskończone dokładki.
4. SUSHI SAKAI
smak: 4,5/5
cena: **
A to jest właśnie knajpa, która nam się przed nosem zamknęła w poniedziałek. Jeśli więc planujecie ją odwiedzić, nie popełniajcie naszego błędu. Ale nie popełniajcie też błędu nie odwiedzając jej.
Nie pamiętam już w jaki sposób to małe miejsce znalazłam, chyba podczas wertowania kolejnego i kolejnego i kolejnego wirtualnego przewodnika po Kioto, ale od razu wiedziałam, że odwiedziny w Sushi Sakai to konieczność.
Nie wiem jak wyglądały dawne czasy w Japonii, ale wnętrza na pewno wyglądały tak jak w Sushi Sakai. Trochę widać tam styl a la komunistyczny, na ścianie jeden stary zegar, na ścianach trącące myszką dekoracje. Zamówić można tu jedynie dwie rzeczy- miskę sashimi z ryżem (donburi) lub sushi. Nie wiesz z góry na jakie sushi trafisz, gdyż szef przyrządzi ci po prostu najświeższe ryby, które danego dnia ma w lodówce.
Naprawdę nie żałuję, że wróciłam tam po pierwszym pocałowaniu klamki, bo było to zdecydowanie warte grzechu. Sushi było bezbłędne, a atmosfera, w malutkim miejscu (6 krzeseł) przenosi w czasie. Obowiązkowo po zaliczeniu rynku Nishiki.
5. GION YATA
smak: 4,5/5
cena: ***
W jednej z małych uliczek najstarszej z dzielnic Kioto- Gion, kryje się, dosłownie, bo trudno domyślić się, które drzwi do niej prowadzą, niezwykła restauracja Gion Yata. Natknęłam się na nią przeglądając przewodnik po Kioto Love and Lemons. Gdy już wypytaliśmy ludzi dookoła, którymi drzwiami powinniśmy wejść, okazało się, że wyjątkowo uda nam się dostać stolik bez rezerwacji.
Zdjęliśmy buty i udaliśmy się na górę, do pięknej, gwarnej sali, czego w ogóle się nie spodziewaliśmy stojąc na zewnątrz. Podobno piętro wyżej znajduje się też piękny bar, nie mieliśmy jednak okazji tego doświadczyć.
Możliwości są dwie- albo wybór dań z karty ( z różnymi dziwnymi pozycjami w stylu żółwie o miękkiej skorupie), albo menu degustacyjne. My za każdym razem staraliśmy się pójść w tę drugą opcję, więc nie było inaczej. Zdecydowaliśmy się na „wiosenne menu”, a w roli głównej: warzywa w sosie sezamowym, tempura, zupa z zielonego groszku, sashimi z makreli i tuńczyka, grilowany okoń morski, kalmary, pędy bambusa i ryż z małymi, suszonymi rybkami shirasu. Naprawdę pyszna, pełna tradycyjnych japońskich smaków kolacja.
A po kolacji, koniecznie późnym wieczorem wybierzcie się na spacer po Gionie. Jest to jedno z niewielu miejsc, gdzie można jeszcze spotkać prawdziwe gejsze, co nam, zupełnie przypadkiem się udało.
MATSUSHIMA
smak: 4/5
cena: **
Nie jestem pewna, czy wycieczka do Matsushimy to był dobry pomysł. Wybraliśmy się tam na jednodniową wycieczkę z Tokio, żeby objechać statkiem piękne wyspy na oceanie. Jednak samo miasteczko okazało się wyjątkowo brzydkie, mimo wielkich możliwości.
Niemniej jednak nie mogę powiedzieć, że żałuję, a to dlatego, że Matsushima słynie z ostryg. Można je zobaczyć na własne oczy na każdym brzegu, są dosłownie wszędzie. Udaliśmy się więc na lokalny targ rybny i tam doświadczyliśmy czegoś niesamowitego, co i wam muszę polecić. W budce obok targu znajdowały się stoły z gorącymi palnikami zamiast stołu. Po zamówieniu, kelner przychodził z wiadrem, dosłownie wiadrem, ostryg i wysypywał je na palnik. Przykrywał, czekał aż nieco się podpieką, a następnie wręczył na rękawice i dał możliwość rozłupywania i jedzenia ostryg bezpośrednio z palnika. Do zestawu, poza ostrygami, można zamówić zupę miso i inne dodatki.
Choć moim zdaniem takich ostryg zbyt wiele nie można zjeść (mój mąż by się nie zgodził, pochłonął chyba z 30), kelner wrócił z kolejnym wiadrem i pytaniem czy chcemy, aby nam dosypać, szaleństwo!
NARA
smak: 4/5
cena: **
Podróżując do Japonii koniecznie trzeba zahaczyć o Narę. Proponuję zrobić półdniową wycieczkę z Osaki lub Kioto, bo pociągiem to naprawdę chwilka. A gdy nakarmimy już dzikie jelonki specjalnymi waflami i zobaczymy piękną, buddyjską świątynię, wypadałoby coś zjeść. I tu z pomocą przychodzę ja, kapitan planeta.
Izasa to miejsce, które naprawdę warto odwiedzić. Podają tu zestawy z tradycyjnymi potrawami z regionu- sushi z makrelą owinięte w liście persymony, czy miwa somen, tradycyjny makaron w zupie. Wszystko jest pyszne, kolorowe, a ceny naprawdę przystępne.
OSAKA
smak: 5/5
cena: *
To miejsce zwala z nóg. Malutka knajpka w bocznej uliczce w ogromnej Osace, zadymione, niepozorne, a przed wejściem czeka kolejka ludzi. Nie bez powodu. Szef kuchni smaży to absolutnie genialne okonomiyaki, rodzaj japońskiego omleta z mnóstwem dodatków (między innymi owoców morza, mięsa, makaronu i sera). Szef kuchni z pokerową twarzą smaży najpierw omlet na swojej płycie, a następnie gotowy przenosi na płytę, która znajduje się na twoim stoliku. Gdy omlet się dosmaża, ty powoli odkrawasz kawałek po kawałku i krok po kroku idziesz prosto do nieba. Takie pyszne.
Zanim opublikowałam ten przewodnik, udało mi się polecić to miejsce kilku osobom, które wybierały się do Osaki. Każda z nich dziękowała, że mogła tego doświadczyć, a takie wiadomości cieszą mnie najbardziej. Gdy tam będziecie, koniecznie wbijcie igiełkę w wielką mapę świata pokazującą skąd przyjechali klienci. I uśmiechnijcie się na tę wbitą w Trójmiasto.
LISTA REZERWOWA
tak jak wspominałam, miałam na liście jeszcze kilka miejsc, których nie udało nam się odwiedzić. Oto one, bez specjalnej kolejności. Jeśli wam się uda, dajcie znać jak było.
Tokio: Makahala, Fukamachi, Kagari, Suzuran, Butagumi, Toyofuku, Komagata Dozeu, Mugitooribu, Gen Yamamoto
Kioto: Cafe Bibliotec Hello, Ippodo, Monk, Stardust Kana, Okutan, Honke Owariya Shijo,